[Zapowiedź] Odkupienie - Ewa Pirce
Brian Wild za wszelką cenę dążył do osiągnięcia obranego celu. Nie oglądał się za siebie ani nie zważał na konsekwencje, jakie niosły ze sobą jego działania. Dzięki temu zdobył wszystko, o czym marzył. Prócz najważniejszego – miłości. Tak przynajmniej było, dopóki nie poznał Olivii Henderson – córki jego największego wroga. Nie zdawał sobie sprawy, że ta żywiołowa dziewczyna wywróci jego życie do góry nogami. Że obudzi w nim uczucia, które – jak sądził – zdołał lata temu pogrzebać. Zagubiony, poddał się obsesji, jaką była złożona po śmierci ojca obietnica. Dokonał zemsty, ale nie przyniosła mu ona spokoju i satysfakcji. Stracił nie tylko ukochaną kobietę, lecz także marzenia, które odważył się wreszcie snuć. Został sam ze swoimi demonami. Zraniony i zdesperowany, postanawia odkupić własne winy. Nie będzie to prosta droga, zwłaszcza że piętno zemsty mocno wypaliło się w sercu obojga bohaterów.
O pierwszej części pisałam tutaj -> Klik!
Prolog:
"Aston
To tylko kilka lat. Będę cię odwiedzał, kiedy tylko nadarzy się ku temu sposobność, i obiecuję często pisać. Poproszę mamę, aby do snu czytała ci moje listy, a ty zamkniesz oczy i wyobrazisz sobie, że jestem obok.
Słowa Briana rozbrzmiewały w mojej głowie, przynosząc złudne ukojenie. Minimalnie łagodziły ból, który jakiś czas temu osadził się w moim sercu.
Siedziałem na najwyższym stopniu werandy, a wiatr rozwiewał moje zdecydowanie za długie już włosy. Wspinające się po kręgosłupie zimno paraliżowało każdy mięsień w moim zbyt szczupłym ciele. Za duża, sięgająca kolan bluza, którą odziedziczyłem po starszym bracie, nie zapewniała ciepła.
Podciągnąłem nogi pod brodę i objąłem je rękoma, aby choć odrobinę się ogrzać. Wbiłem zmętniały wzrok w skrzywioną uliczną latarnię, a w mojej głowie wyświetliły się obrazy spędzonych z Brianem chwil. Tęskniłem za nim i bardzo się martwiłem. Od dawna nie dostałem od niego żadnego listu, a minęło naprawdę sporo czasu, od kiedy wyjechał. Mama często powtarzała, że już o nas zapomniał, lecz ja wiedziałem, że to nieprawda. On nigdy by o mnie nie zapomniał… Ona tak, ale nie on.
Bałem się, że ktoś go skrzywdził, że nigdy nie wróci i nikt nie wyzwoli mnie z tego domu, którego nie cierpiałem. Brian był moim jedynym ratunkiem. Wierzyłem, że pewnego dnia pojawi się w progu, żeby mnie ze sobą zabrać.
– Co ty tu, k*rwa, robisz, mały pojebie?! – mroźne powietrze przeszył nagle znienawidzony przeze mnie głos Bucka.
Skuliłem się jeszcze bardziej, próbując zapanować nad formującą się w żołądku gulą strachu. Jedyne, czego w tym momencie pragnąłem, to stać się niewidzialnym.
– Ja tylko czekam – wymamrotałem zlęknionym głosem. – Nic nie zrobiłem, przysięgam – zapewniłem. Z trudem przełknąłem dławiącą mnie ślinę.
Trząsłem się, spoglądając nerwowo w stronę drzwi. Marzyłem, by pojawiła się w nich matka i stanęła w mojej obronie.
– Ona śpi… – Na spierzchniętych wargach Bucka wykwitł krzywy uśmieszek. – Tak się spiła, że odleciała. – Z jego gardła wyfrunął szyderczy śmiech. – Twoje nadzieje, że ktoś tu przyjdzie, są całkowicie płonne.
Zbliżył się, pociągając solidny łyk z butelki, którą przez cały czas trzymał w dłoni. Wiedziałem, że to cuchnący tani bourbon ze sklepu na rogu.
– Na co czekasz?! – zagrzmiał. – Znów na wieści od braciszka? – zadrwił, ocierając z brody resztki alkoholu, którym się opluł. – Na to, że listonosz przyniesie ci od niego miłosny liścik?
Zakołysał się na piętach. Złapał za drewnianą kolumnę, podtrzymującą rozsypujący się daszek werandy, inaczej by na mnie upadł. A kiedy rzucił pustą butelką przez całą długość tarasu, wcisnąłem się w balustradę. Sięgnął do ucha, by wyciągnąć zza niego papierosa, a następnie po zapalniczkę do kieszeni brudnych dżinsów.
– Przynieś mi flaszkę – rozkazał, podejmując próbę odpalenia peta.
Podniosłem się bez słowa i ze spuszczoną głową pokonałem krótką odległość dzielącą mnie od drzwi. Poruszając się na palcach, wszedłem do domu. Mama spała na kanapie. Zatrzymałem się przy niej, żeby naciągnąć na jej obnażone piersi koszulkę. Zgarnąłem ze stolika do połowy wypełnioną alkoholem butelkę i mimo że nie chciałem tam wracać, powlokłem się z powrotem na zewnątrz.
Buck opierał łokieć o zdewastowaną poręcz. Nienawidziłem tego faceta całym sobą, ale musiałem go znosić. Utrzymywał nas, czego nie omieszkał wypominać przy każdej nadarzającej się okazji.
Kiedy do niego podszedłem, wyrwał mi z rąk butelkę i od razu się do niej przyssał. Wyobraziłem sobie, jak krztusi się płynem. Ta myśl wywołała na moich ustach lekki uśmiech.
– Co? Tak ci wesoło?! – ryknął Buck, kiedy zauważył moje zadowolenie.
Natychmiast spoważniałem.
– A może chcesz spróbować, co? – Wyciągnął ku mnie drżącą dłoń, w której ściskał butelkę.
Zaprzeczyłem ruchem głowy, automatycznie cofając się o krok. Wtedy Buck odbił się od barierki i podsunął mi butelkę pod sam nos.
– Masz.
Odwróciłem głowę w bok, zasłaniając usta dłonią. Wstrzymałem oddech, gdy stęchła woń alkoholu, którą ział, podrażniła moje nozdrza.
– Co, k*rwa? Sprzeciwiasz mi się?!
Zanim się spostrzegłem, chwycił mnie za tył głowy. Jego wielka pięść zacisnęła się na moich włosach. Pod powiekami poczułem łzy. Zagryzłem dolną wargę, żeby nie zaskamleć z bólu.
– Nie… Ja nie chcę. Zostaw mnie, Buck, proszę.
Głośne błagania kierowałem do mężczyzny, a nieme – do mamy. Chciałem, żeby się zbudziła i usłyszała mój krzyk. Lecz ona mnie nie słyszała. Nigdy mnie nie słyszała.
– Zrobisz, co ci każę, pieprz*na pokrako… – Pchnął mnie tak mocno, że nie zdołałem utrzymać równowagi i z całym impetem poleciałem na ziemię.
Upadając, uderzyłem głową w kant stojącej nieopodal szafki. Blisko skroni eksplodował ból, który zablokował moją koordynację ruchową. Dlatego zanim zdążyłem się podnieść, ściskająca moje gardło ręka Bucka osadziła mnie w miejscu na dobre. Nie zdążyłem nawet pisnąć, nie mówiąc już o zaczerpnięciu oddechu, gdy obrzydliwy płyn wypełnił moje usta. Krztusiłem się, wierzgałem rękoma i nogami, a paląca ciecz wyciskała mi łzy z oczu. Wątłymi siłami walczyłem o wolność.
– Pij, mały skurwielu… pij – powtarzał, owiewając moją twarz śmierdzącym oddechem. – Pij, k*rwa… Już ja wychowam się na prawdziwego faceta, mały cwelu…
To był dzień, który zapoczątkował moją udrękę. Całkowicie zniszczył dziecięcą naiwność i ufność. Chlebem powszednim stało się poniżanie i znęcanie – zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Umarła we mnie wszelka niewinność. Pozostał jedynie chłód i pokłady złości, które z upływającym czasem nawarstwiały się zamiast maleć.
Tego dnia zacząłem tracić również coś znacznie cenniejszego. Coś, co sprawia, że jesteśmy zdolni do poświęceń. Coś, dzięki czemu utrzymujemy się na powierzchni z nadzieją, że lada chwila ktoś poda nam pomocną dłoń i uratuje przed utonięciem, mimo że wokoło znajduje się jedynie pochłaniająca nas i zalewająca desperacją woda.
To zdolność do odczuwania miłości.
Zdolność, która z dnia na dzień zanikała, aż w końcu straciłem wiarę, że na horyzoncie pojawi się ktoś, kto wyraziłby chęć jej uratowania.
Uratowania mnie"
0 komentarze