Vox - Christina Dalcher
Vox ♥ Christina Dalcher ♥ Tł: Radosław Madejski ♥ Wydawnictwo Muza S.A. ♥ Data premiery: 27.02.2019 ♥ Stron: 411
Od samego początku wiadomo, że Vox nie miało być zwykłą dystopią. Odpowiedź autorki w świetle ogólnoświatowych dyskusji o prawach kobiet ma pokazać czytelnikom, jak może wyglądać świat gdy zapanuje skrajna dyskryminacja. W podziękowaniach Christina Dalcher napisała, że liczy na to, że powieść rozbudzi w nas trochę gniewu i faktycznie, to się jej udało. Z każdą kolejną stroną byłam coraz bardziej rozgoryczona faktem, że zamiast porywającej powieści o walce z krzywdzącym systemem, dostajemy coś na miarę marnego thrillera medycznego.
Wizja świata, którą przytacza nam Christina Dalcher potrafi zaszokować, zbulwersować i wywołać wewnętrznym sprzeciw. Jednak co z tego, skoro w mojej ocenie jest mało wiarygodna. Władzę w USA przejmuje chrześcijańskie ugrupowanie, którego poglądów nie powstydziłaby się żadna sekta. Postanawiają uciszyć feministyczne głosy i dosłownie zamknąć kobietom usta. Od tej pory ich jedyna rola to zajmowanie się domem i bycie całkowicie uległe mężom. Liczniki na ich nadgarstkach skrupulatnie przypominają, aby nie wypowiedzieć więcej niż dozwolone sto słów dziennie. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak większość społeczeństwa stwierdza, że to dobry pomysł i godzi się na to. Jak przebiega zakładanie liczników? Bez sprzeciwów? Protestów? Jak funkcjonuje gospodarka, gdy z dnia na dzień wszystkie kobiety tracą pracę? Według autorki to żaden problem i łatwo takie szczegóły poprzestawiać. Jednak odsuńmy na bok kwestię realności tej wizji. Tło społeczne tutaj praktycznie nie istnieje. Dostajemy wspominki o jakiś protestach, debatach w telewizji, ale to by było tyle. Żadnego głębszego wniknięcia w temat. Wszytko lekko liźnięte. Zamiast walki z systemem pisarka poszła w stronę medycznych wywodów. Główna bohaterka, Jean, zanim straciła pracę była cenionym doktorem zajmującym się odkryciem leku na zaburzenia mowy. Zbieg wydarzeń sprawia, że rząd pragnie, aby wróciła do pracy i dokończyła swoje badania. Wszystko zaczyna kręcić się wokół pracy Jean i jej romansu z kolegą z pracy. I niestety jedyne co zaskakuje (negatywnie) w tej książce to kierunek w jakim podąża fabuła, a nie niestety wydarzenia. Dodatkowo główna bohaterka to istny koszmar. Ciężko zrozumieć jej tok myślenia i postępowanie. Notorycznie zdradza męża i ewidentnie kategoryzuje swoje dzieci (córkę kocha bardziej). Nie sposób polubić taką bohaterkę, a co za tym idzie, jej kibicować.
Vox miał być bombą, ważnym głosem w kwestii walki o prawa kobiet. Okazał się jednak niewypałem. Poza pomysłem i ideą, która przyświeca powieści, nie ma tutaj nic, co mogłoby zainteresować czytelnika. A jak wiadomo, bez chwytliwej fabuły, sama myśl się nie sprzeda. Każdy kolejny, coraz słabszy rozdział, prowadzi do mdłego i nijakiego finału, który ostatecznie pogrąża dzieło Dalcher. Dość łatwo można oczytać przekaz tej lektury; autorka zwraca uwagę, aby walczyć o swoje prawa od samego początku, bo gdy się przebudzimy może być już na to za późno. Dodatkowo odczuć można niechęć pisarki do religii, którą stara się przedstawić jako coś złego, a rozwiązłością głównej bohaterki ukazać zdradę jako coś normalnego, w końcu Jean żadnych wyrzutów sumienia nie ma. Stara uzmysłowić nam, że każdy powinien robić co chce, jak chce i z kim chce. Czy się zgadzamy z poglądami Dalcher to już nasza osobista decyzja, ja jednak mówię książce "nie".
"Wierzę, że mężczyzna został stworzony na podobieństwo i chwałę Boga, a kobieta jest ozdobą mężczyzny, albowiem to nie mężczyzna powstał z kobiety, ale kobieta powstała z niego."
Wizja świata, którą przytacza nam Christina Dalcher potrafi zaszokować, zbulwersować i wywołać wewnętrznym sprzeciw. Jednak co z tego, skoro w mojej ocenie jest mało wiarygodna. Władzę w USA przejmuje chrześcijańskie ugrupowanie, którego poglądów nie powstydziłaby się żadna sekta. Postanawiają uciszyć feministyczne głosy i dosłownie zamknąć kobietom usta. Od tej pory ich jedyna rola to zajmowanie się domem i bycie całkowicie uległe mężom. Liczniki na ich nadgarstkach skrupulatnie przypominają, aby nie wypowiedzieć więcej niż dozwolone sto słów dziennie. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak większość społeczeństwa stwierdza, że to dobry pomysł i godzi się na to. Jak przebiega zakładanie liczników? Bez sprzeciwów? Protestów? Jak funkcjonuje gospodarka, gdy z dnia na dzień wszystkie kobiety tracą pracę? Według autorki to żaden problem i łatwo takie szczegóły poprzestawiać. Jednak odsuńmy na bok kwestię realności tej wizji. Tło społeczne tutaj praktycznie nie istnieje. Dostajemy wspominki o jakiś protestach, debatach w telewizji, ale to by było tyle. Żadnego głębszego wniknięcia w temat. Wszytko lekko liźnięte. Zamiast walki z systemem pisarka poszła w stronę medycznych wywodów. Główna bohaterka, Jean, zanim straciła pracę była cenionym doktorem zajmującym się odkryciem leku na zaburzenia mowy. Zbieg wydarzeń sprawia, że rząd pragnie, aby wróciła do pracy i dokończyła swoje badania. Wszystko zaczyna kręcić się wokół pracy Jean i jej romansu z kolegą z pracy. I niestety jedyne co zaskakuje (negatywnie) w tej książce to kierunek w jakim podąża fabuła, a nie niestety wydarzenia. Dodatkowo główna bohaterka to istny koszmar. Ciężko zrozumieć jej tok myślenia i postępowanie. Notorycznie zdradza męża i ewidentnie kategoryzuje swoje dzieci (córkę kocha bardziej). Nie sposób polubić taką bohaterkę, a co za tym idzie, jej kibicować.
Vox miał być bombą, ważnym głosem w kwestii walki o prawa kobiet. Okazał się jednak niewypałem. Poza pomysłem i ideą, która przyświeca powieści, nie ma tutaj nic, co mogłoby zainteresować czytelnika. A jak wiadomo, bez chwytliwej fabuły, sama myśl się nie sprzeda. Każdy kolejny, coraz słabszy rozdział, prowadzi do mdłego i nijakiego finału, który ostatecznie pogrąża dzieło Dalcher. Dość łatwo można oczytać przekaz tej lektury; autorka zwraca uwagę, aby walczyć o swoje prawa od samego początku, bo gdy się przebudzimy może być już na to za późno. Dodatkowo odczuć można niechęć pisarki do religii, którą stara się przedstawić jako coś złego, a rozwiązłością głównej bohaterki ukazać zdradę jako coś normalnego, w końcu Jean żadnych wyrzutów sumienia nie ma. Stara uzmysłowić nam, że każdy powinien robić co chce, jak chce i z kim chce. Czy się zgadzamy z poglądami Dalcher to już nasza osobista decyzja, ja jednak mówię książce "nie".
0 komentarze